Z nieba powoli znika słońce. Zabiera ze sobą ciepło oraz
promienie światła, przez co wszystko zapada w mroku nocy. Gdy tylko uczniowie
zaczynają mieć problemy z zauważeniem piłek, sprawiają, że nad boiskiem
pojawiają się małe kulki, z których błyska jasne światło. Ślizgoni już od ponad
dwóch godzin ćwiczą w zabójczym tempie, chcąc sprawić, aby wszystkie zagrania
były perfekcyjne. Najbardziej starają się nowe nabytki drużyny, które zawzięcie
walczą, o każdą piłkę. Jednak, każdy z zawodników powoli zaczyna odczuwać
skutki wielkiego wysiłku. Ich mięśnie płoną, domagając się choć krótkiej
przerwy, a ciało pokrywa się warstwą potu, która nieprzyjemnie lepi się do
ćwiczebnego stroju. Jedyną osobą, która nie pracuje jest kapitan. Zwisa wysoko
nad boiskiem, przyglądając się całej grze. Jego dzisiejszy plan treningu był
prosty- sprawdzić sprawność swoich podopiecznych. Nie otrzymał pozytywnego
rezultatu. Wie, że są zmęczeni. Widzi każde błagalne spojrzenia, które palą go
ze wszystkich stron. On jednak skrywa jakiekolwiek emocje, chowając je na drugi
plan. Na jego twarzy widnieje tylko determinacja. W głowie powstaje strategia,
gdzie każdy z zawodników ma swój udział. Będą niepokonani. Ten rok da im
zwycięstwo, a on poprowadzi ich do niego z wysoko podniesioną głową, pokazując,
że potrafi walczyć o sprawy, na których mu zależy. Nagle na jego ręce zaczyna
wibrować zegarek, ukazując, że zarezerwowany czas się skończył. Blondyn wzdycha
pod nosem lekko podenerwowany. Za mało czasu, za dużo pracy. Przykłada różdżkę
do swojej szyi, po czym gwiżdże. Odgłos niesie się daleko, powodując, że kilka
ptaków uniosło się z drzew. Ślizgonom gwizdek daje w końcu trochę wytchnienia.
Zlatują na ziemię, dziękując, że to już koniec Gdy tylko ich nogi dotykają
ziemi, każdy z nich ma ochotę położyć się na wypielęgnowanej murawie i
pocałować ją z rozpaczy oraz szczęścia.
-Nie mazgaić się- upomina ich z wrednym uśmiechem na
ustach.-Dobrze wiecie, że przez wakacje nie skupiliście się na swojej kondycji…
Jest naprawdę kiepska i zdajecie sobie również sprawę, że to sobie wyrządzacie
tym na złość, a nie mi. Polecam poranny bieg lub kilka zestawów ćwiczeń, a
treningi nie będą dla was wyprawą na biegun. Mam nadzieję, że weźmiecie się od teraz
do pracy, bo chyba nikt nie chce powtórki z dziś. A teraz wszyscy do szatni!
Poinformuję was, kiedy ponownie załatwię boisko.
Grupka uczniów odpowiada cicho słowa pożegnania, po czym
kierują się do pomieszczeń pod stadionem. Malfoy chichocze triumfalnie, gdy
tylko słyszy ich jęki, przy każdym stawianym kroku. Podchodzi do ławek,
zdejmuje ochraniacze z rąk i nóg, po czym chowa je do torby. Po jego ciele
roznosi się przyjemne uczucie wolności, gdy jego mięśnie ponownie stykają się
ze świeżym powietrzem. Spogląda na niebo, które oczarowuje go swoim dzisiejszym
wyglądem. Blondyn siada na jednej z ławek na trybunach i podnosi głowę do góry.
Podziwia gwiazdy, które pojawiają się i znikają za szarymi chmurami. Kiedyś
bardzo dobrze znał wszystkie gwiazdozbiory. Rodzice troszczyli się o jego
wykształcenie, a jego nauczyciel był, aż za bardzo szczegółowy. Ale dzięki niemu
Draco poznał swoją odskocznię od problemów. Gdy mieszkał w posiadłości Malfoy’ów
wymykał się wieczorami za mury posiadłości i potrafił podziwiać niebo
godzinami. Z dala od ojca, matki i całego zgiełku na temat Voldemorta. Czasami
budził się w środku nocy, zalany potem, a jego klatka piersiowa unosiła się w
szybkim tempie. Przebudzony po koszmarze, zawsze podchodził do okna. Otwierał
jego okiennice i wychylał się jak najdalej potrafił, aby móc zaciągnąć się świeżym
powietrzem i policzyć gwiazdy. Oczywiście mylił się gdzieś koło stu, lecz dla
niego był to magiczny okres, gdy miał swoją tajemnicę, swój mały punkcik na
niebie, dla którego mógł żyć. Dziś również pomaga mu to odpocząć, odprężyć się
od codziennych obowiązków. Na jego twarzy pojawia się szczery uśmiech, gdy
powiew wiatru rozwiewa jego włosy, a do nosa dociera zapach kwiatów. Podrywa
się na równe nogi, gdy rozpoznaje ten charakterystyczny zapach angielskiej
róży, połączony z delikatnym jaśminem. Takie perfumy mają tylko dwie kobiety na
świecie- jego matka i ciotka Bellatrix. Rozgląda się dookoła, sprawiając
wrażenie obłąkanego. Każdy jego nerw reaguje teraz, na nawet najdelikatniejszy
bodziec. Wytęża zmysły i wycisza cały swój organizm tak, jak uczył go Czarny
Pan. Nie myślał, że kiedyś coś takiego mu się przyda, lecz najwidoczniej nie
wszystko czego został nauczony było głupotą. Czuje jak jego klatka piersiowa
podnosi się coraz to wolniej, a uderzenia serca wracają do stabilnego rytmu.
Jego żyły buzują od nadmiaru adrenaliny oraz strachu, przez co jego ręce
zaczynają drgać nerwowo. Wsłuchuje się w okolicę. Przechwytuje cichy szelest po
swojej lewej stronie, odwraca głowę i skupia swój wzrok na wybranym obszarze,
jednak nic nie zauważa w panującej ciemności. Zamyka, więc oczy, które nie
przydadzą mu się w takiej sytuacji i skupia się na dźwiękach. Nagle gdzieś w
oddali wychwytuje szorstki śmiech, brzmi jakby dwie blachy ocierały się o
siebie. Jest on mu dobrze znany. Jego koncentracja wyparowuje, a przez jego
ciało przechodzi zimny dreszcz.
-To niemożliwe- powtarza w kółko, jak modlitwę.
Jest coraz bardziej niepewny, czy jego zmysły płatają mu
figle, czy to wszystko dzieje się naprawdę. W pośpiechu zbiera swoje rzeczy,
zakłada nerwowo torbę na ramię i zaczyna schodzić z trybun, kierując się do
wyjścia. Jego myśli krążą nerwowo, szukając wyjścia z tej sytuacji. Magia.
Wyciąga z torby swoją różdżkę, która idealnie dopasowuje się swoim kształtem do
jego dłoni. Jego optymizm przykrywa nagle jedna myśl, która podpowiada mu, że
jeśli rzuci zaklęcie zostanie wykryty przez nieproszonych gości, dlatego
jedynie ściska magiczny patyk, aby dodał mu pewności siebie. W końcu dociera do
wyjścia, pcha mocno drewniane drzwi, które otwierają się ze zgrzytem. Wychodzi
na zewnątrz, odczuwając, że powietrze robi się coraz cięższe, tak jakby ktoś
używał niedawno w pobliżu czarnej magii. Ale
w Hogwarcie?! –pyta samego siebie. Po chwili kręci głową. Znając nowe
zabezpieczanie Hogwartu jest to niemożliwe i dodatkowo wręcz idiotyczne. Ponownie
zrywa się mocny wiatr, który uderza go w twarz. Chłopak obraca głowę i zauważa
mały zielony punkcik w oddali. Unosi się w powietrzu, gdzieś w okolicy
Zakazanego Lasu. Jego poświata nagle zaczyna się przeistaczać, chwilę później
kulka rozrasta się w średniej wielkości węża, który wije się i syczy
przeraźliwie.
-Mroczny znak- szepcze.
Jego ciekawość ciągnie go w stronę niewytłumaczonego
zjawiska, jednak rozsądek upomina go o skutkach tak niebezpiecznego spaceru w
głąb miejsca, gdzie uczniowie mają kategoryczny zakaz przebywać. Co mu z tego,
jeśli pójdzie prosto w paszczę lwa? Straci to, że ma przewagę nad postacią,
która nie wie o jego obecności. A przynajmniej ma taką nadzieję. Nic się nie
stanie, jak podejdzie tylko trochę bliżej i zobaczymy kim jest owa osoba.
Ciekawość i tym razem zwycięża. Swoją torbę chowa pod jeden z krzaków,
rosnących pod murami szkoły i powolnym krokiem idzie w kierunku węża, od
którego bije dziwna i mroczna aura. Po chwili zatrzymuje się przy pierwszym
drzewie w lesie. Dziwi się, gdy zauważa jak daleko znajduje się lewitujący
kształt. Przemyka między drzewami, uważając, aby nie nadepnąć na żadną z
gałązek, ani nie potknąć się o wstające korzenie. Do jego uszu dolatuje głos,
który mrozi mu krew w żyłach. Marszczy ze złości czoło, gdy przypomina sobie
sceny z jego dzieciństwa, w którym ta kobieta wyrządzała mu krzywdę.
-Już nie długo siostro- wąż syczy do kobiety, która
podtrzymuje projekcje, dzięki czarowi ze swojej różdżki.- Muszę tylko uśpić ich
czujność i bez problemu opuszczę to szkaradne miejsce. Powrócę i będziemy żyły
ponownie jak powinny żyć arystokratki. A ty moja siostro, czy ty wywiązujesz
się z powierzonego ci zadania?
Draco próbuje zobaczyć oblicze czarownicy, jednak widok
zasłaniają mu drzewa. Wie, że gdy tylko podejdzie bliżej to zdradzi swoją
obecność, dlatego zostaje w miejscu, czekając na odpowiedź. Słyszy jak
czarownica wciąga do płuc powietrze, a gdy chce odpowiedzieć, przerywa jej głos
unoszący się z projekcji.
-Cicho siostro- rozkazuje.- Mamy gościa.
Chłopak cofa się o krok, depcząc gałązkę, która wydaje z
siebie głośny i donośny dźwięk. Przeklina pod nosem, jednak nie potrafi ruszyć
się dalej. Całe ciało ma odrętwiałe ze strachu,
a serce ponownie przyśpiesza swój rytm bicia. Panikuje. Nie ma drogi
ucieczki, a nawet jeśli próbowałby uciec, postać na pewno zdążyłaby strzelić w
jego plecy jakimś zaklęciem. Czeka. A minuty zaczynają się dłużyć w
nieskończoność. Coraz bardziej odczuwa suchość w gardle, a z jego czoła
zaczynają spływać kropelki słonego potu. Nagle oślepia go jasne światło, czuje
jak coś przeszywa jego klatkę piersiową, powodując wielki ból. Jego ciało opada
na ziemię. Powieki ma lekko uchylone, a ostatnim spojrzeniem zauważa tylko
kosmyk blond włosów.
* * *
Hermiona gładzi materiał czarnej sukienki, którą wygrzebała
z samego dołu swojego kufra. Chce żeby pierwsze spotkanie Klubu Ślimaka wypadło
wspaniale i żeby ona mogła zabłysnąć nie tylko mądrością, ale również wyglądem.
Dla kogo? Wie, lecz nie chce się przyznać przed samą sobą. Włosy upięła w kok,
do którego doczepiła małą, czarną różę. Na rzęsy nałożyła trochę tuszu, a
powieki pomalowała jasnym cieniem, który podkreślił jej spojrzenie. Zadowolona
z efektu końcowego, okręca się dookoła, podziwiając jak sukienka unosi się i
faluje w powietrzu. Uśmiecha się szczerze i ponownie odwraca się do lustra.
Kilka pasm wyrwało się spod gumki i teraz spływają po obydwóch stronach jej
twarzy. Wciąga do płuc świeże powietrze i uśmiecha się ponownie do swojego
obicia. Łapie do ręki torebkę i jeszcze raz rzuca okiem na pokój, sprawdzając,
czy przypadkiem czegoś nie zapomniała. Otwiera drzwi, zerkając do salonu, w
którym słychać jedynie strzelający ogień w kominku. Wchodzi głębiej i rozgląda
się zaskoczona. Myślała, że będzie musiała poganiać Malfoy’a żeby nie spóźnić
się na imprezę, ale najwidoczniej on już wyszedł. Zwraca uwagę na barek, na
którym leży do połowy napełniona szklanka Ognistej, którą blondyn zostawił
wychodząc na trening. Szatynka marszczy czoło, zastanawiając gdzie poniosło jej
współlokatora. Podchodzi do jego drzwi, a w pomieszczeniu rozlega się stukot
jej niskich, czarnych szpilek. Na drzwiach wesoło skaczą cienie z kominka,
powodując, że Hermiona stoi przez chwilę, przyglądając się im z zaciekawieniem.
Ogień roztopił lód- śmieje się do
siebie w myślach. Puka dwa razy, przykłada ucho do drzwi, nasłuchując. Po
drugiej stronie nie słyszy żadnych kroków, ani jakiegokolwiek poruszenia. Bez
zastanowienia chwyta za klamkę i przekręca ją. Drzwi nie ustępują, a dziewczyna
wydaje z siebie jęk niezadowolenia.
-Musiał wyjść wcześniej- stwierdza.
Jednak nadal w myślach gryzie się z faktami. Zna już trochę
jego nawyki i wie, że na pewno nie przeszedłby koło barku, nie wypijając trochę
jego zawartości. Kręci głową, odganiając nieproszone myśli.
-Daj spokój Hermiona- mówi do siebie.- Zaczynasz popadać w
paranoje. Może się opamiętał i przestał w końcu pić.
Kąciki jej ust ponownie podnoszą się do góry. Nie pozwoli
zepsuć sobie wieczoru, przez jakieś głupie domysły. Odchodzi od drzwi blondyna
i po chwili wychodzi z dormitorium. Na korytarzu od razu dolatuje do niej zimne
powietrze, które delikatnie ogrzewane jest tylko pochodniami, powieszonymi na
ścianach. Idzie przez korytarz wsłuchując się w swój oddech oraz kroki. Narzeka
na siebie, że nie zabrała ze sobą żadnego płaszcza, ale nie będzie już wracać i
tak jest spóźniona. Delikatnie stawia stopy na schodach uważając na stopnie
pułapki. Gdy skręca w lewy korytarz jej oczom okazują się wielkie drzwi, od
których słychać muzykę i śmiechy. Nie miała czasu zastanawiać się wcześniej jak
będzie wyglądać tegoroczne spotkanie. Od razu w jej umyśle pojawiła się postać
Cormac’a, który nie dawał jej żyć i sprawiał, że miała ochotę schować się w kąt
i uciec od tej całej szopki jak najdalej. W tym roku czuje, że będzie lepiej.
Gdzieś w środku świeci się mały promyk nadziei, który zapowiada, że cały rok
minie w przyjaznej i pogodnej atmosferze. Dłonią ściska mocniej torebkę,
dodając sobie odwagi. Podchodzi do drzwi, które otwierają się przed nią, odsłaniając
główny pokój. W pomieszczaniu znajdują się już zaproszeni goście, którzy
rozmawiają ze sobą ożywionymi głosami, gestykulując zawzięcie. W tle leci
spokojna, klasyczna muzyka, do której profesor kiwa się na boki. Trzyma w
swojej dłoni kieliszek wypełniony po brzegi czerwonym płynem, który obija się o
szklane brzegi jak woda podczas sztormu. Hermiona chce zachować poważną minę,
jednak sam widok profesora powoduje, że uśmiecha się pod nosem. Wchodzi
głębiej, a drzwi zamykają się za nią, jakby zmuszone przez powiew nagłego
wiatru. Rozgląda się po salonie, podziwiając drogie i wystawne ozdoby oraz sofy
i pufy w przeróżnych kolorach, które poustawiane zostały po całym pokoju.
Gryfonka staje pod ścianą, przyglądając się bawiącemu się tłumowi. Próbuje
wyszukać w nim blond włosów, jednak żaden z gości na tej sali nie jest obiektem
jej poszukiwań. W jej myśli ponownie wpychają się niepewności i strach o
chłopaka. Daj sobie spokój, pewnie jest
gdzieś z Zabinim i piją po treningu-warczy na siebie. Nie zauważając, że
pewien czarnowłosy chłopak podszedł do niej i przez moment przyglądał się
uważniej jej twarzy.
-Bu!
Hermiona podskakuje, gdy słyszy głos jej przyjaciela. Łapie
się za serce i mierzy go zabójczym spojrzeniem. Uderza go mocno w ramię,
uśmiechając się złowieszczo.
-Ja cię kiedyś zabiję Harry!
-Wiem o tym- uśmiecha się.- Już to tyle razy powtarzałaś, że
w końcu wyszyjesz mi to na poduszce.
Szatynka chichocze pod nosem. Harry łapie ją za rękę i
ciągnie w stronę dwóch foteli, położonych pod oknem. Spogląda za nie i zauważa
prześliczne niebo, które wypełnione jest mnóstwem gwiazd. Zajmuje miejsce na
jednym z foteli w kolorze fioletu i spogląda z ciekawością na przyjaciela.
-Co kombinujesz Harry?- pyta, widząc jak jego oczy iskrzą
pełne entuzjazmu.
Gryfon podaje jej szklankę, która wypełniona jest
bursztynowym płynem. Dziewczyna zerka podejrzliwie na napój, a później na
chłopaka.
-Co to jest?- pyta.
Czarnowłosy popycha dalej szklankę, namawiając ją do
wypicia. Podnosi szklankę do nosa, wąchając jej zawartość. Szybko odkłada ją z
powrotem na stolik, mierząc zabójczym spojrzeniem jej towarzysza.
-Harry! Masz mi zaraz wytłumaczyć jak przemyciłeś tutaj
Ognistą?- warczy, aby tylko oni mogli to usłyszeć.- Nawet nie chodzi o samo
przemycenie, ale przecież ty nie lubisz pić! Dodatkowo to świństwo…Wiesz, że…
-Hermiona- przerywa jej i kładzie palec na usta.- Ciii… Jeszcze
nas ktoś usłyszy. Przecież wiesz, że nie można wnosić tu alkoholu.
Szatynka przewraca oczami. O tak, dopiero teraz zdała sobie
sprawę, że Harry jest pijany, a jego mętny wzrok nadal spoczywa na niej.
Uśmiecha się zachęcająco, wskazując na szklankę.
-Narażasz się Harry-ostrzega go.- To się źle skończy.
-Przesadzasz-odpowiada.- Razem z Danielem uważamy co innego.
Jeśli jest okazja żeby się napić to trzeba się napić!
-Danielem?- dziwi się.- Jaka okazja? To, że jesteśmy na
imprezie nie oznacza, że od razu masz nie pamiętać połowy z niej. Dodatkowo
chce przypomnieć, że tą akurat organizuje nauczyciel. A ty zaczynasz mówić jak
typowy alkoholik Harry. Każda okazja? Zaraz to, że wstaniesz z łóżka okaże się
okazją do picia.
-Nie jestem żadnym alkoholikiem!- podnosi głos.- Po prostu
wszystko zaczyna mnie przerastać. Rozumiesz?! Wojna… Ja nadal nie mogę spać po
nocach. Widzę rannych, umierających i w końcu wszędzie widzę trupy i to przeze
mnie.
-Harry ja cię rozumiem… Wiem jak to jest, bo sama czasami
czuję się tak jakby wojna nadal trwała, a my trzymamy się jeszcze cząstki
naszego człowieczeństwa, ale trzeba iść dalej. Pomogę ci, dobrze? Razem przez
to przejdziemy.
Gryfon kiwa głową.
-Daniel też mi pomógł-mówi.- Jest naprawdę w porządku. Chodź
przedstawię ci go!
-Nie wiem czy to jest dobry pomysł- zaczyna, lecz od razu
przerywa jej chłopak, który wstaje od stolika.
Delikatnie zatacza się do tyłu, a na jego usta ponownie
wraca pijacki uśmiech. Hermiona wstaje razem z nim i łapie go za ramię. Żegnaj całoroczna miła atmosfero-
narzeka w myślach. Harry prowadzi ją w głąb pokoju. Przechodzą przez parkiet
tańczących czarodziei, aby później odejść dalej w cichy zakątek. Przy oknie
chłopak zatrzymuje się na chwilę, wciąga przez noc świeże powietrze.
-Już mi lepiej-oświadcza.- Trochę zakręciło mi się w głowie.
-Mówiłam, że przesadziłeś. Żadna okazja nie jest warta tego
jak będziesz czuł się rano.
-Ta akurat tak… Piłem za to, że rozstałem się z Ginny. To
było silniejsze ode mnie, a tylko tak myślałem, że zapomnę, lecz teraz to wraca
ze zdwojoną siłą.
-Co się stało?
Czarnowłosy przez chwilę nie odpowiada, jednak później
spogląda na przyjaciółkę mrużąc oczy przed światłem z lampy, która wisi nad
nimi.
-Nie wiem co się z nią stało. Na początku roku była…
normalna. Potem pojawiła się Brown i spółka. Nie mogłem powiedzieć jej żeby
przestała się z nimi spotykać i tak pewnie by mnie nie posłuchała. Z każdym
dniem była coraz dziwniejsza. Omijała mnie, nie odpowiadała na pytania. Jakbym
był duchem….Wczoraj podeszła do mnie i powiedziała, że to nie ma sensu. Nie
biegłem za nią, nie wołałem. Stałem jakbym skamieniał...Co miałem zrobić?
-Spokojnie Harry-kładzie mu rękę na ramieniu.- Wszystko się
ułoży. Dowiemy się co się stało i wytłumaczymy całe to zajście.
-Dziękuję- wyszeptuje.
Potter obraca się szybko w stronę okna. Przez jego ciało
przechodzą drgawki, a później zwraca część wypitego alkoholu. Hermiona podaje
mu chusteczkę, a w jej ciele pojawia się nagle gniew, który ogrania ją od stóp
do głów.
-Chodźmy do tego Daniela- mówi, a Harry pogodnieje.
Ponownie łapie ją za rękę, prowadząc dalej przez krótki
korytarz. Na końcu znajdują się drewniane drzwi. Są lekko uchylone, ze środka
słychać głośne śmiechy i brzdęki szklanych butelek. Do jej nosa dolatuje
nieprzyjemny zapach alkoholu, przez który kręci ją w nosie. Gryfon otwiera
drzwi i od razu wybucha śmiechem. Siada na sofie przy oknie i przygląda się
dziewczynie ze spuszczoną głową.
-Zasnęła?- pyta się i ponownie wybucha śmiechem.
Hermiona wchodzi do pomieszczania. Rozpoznaje w nim gabinet
profesora, który zmienił się w istny rozgardiasz. Na biurku siedzi dwóch
chłopaków, obydwoje w dłoni trzymają butelki z Ognistą. Słysząc ich wredne uwag
na temat Pansy, Hermiona czerwienieje na twarzy ze złości. Może nie lubi
Ślizgonki, ale jest pewna, że żadna dziewczyna nie powinna być tak traktowana.
Dodatkowo sprawa z Harry’m sprawiła, że nakręciła się jeszcze bardziej.
-Który z was to Daniel?- pyta.
Ze stołu zeskakuje wyższy chłopak ma krótkie, ciemne brązowe
włosy. Na jego twarzy widnieje uśmieszek, którego Hermiona nie umie
podporządkować do żadnej z grup. Jest trochę zdziwiona, ponieważ była
przekonana, że chłopak będzie wrakiem człowieka, od którego czuć alkoholem na
kilometr. Jednak nie… . Przed nią stał zadbany brunet o ostrych rysach twarzy,
którego brązowe oczy mierzyły ją spokojnym i zaciekawionym spojrzeniem.
-Widzę Harry, że znalazłeś swoją przyjaciółkę- oznajmia.-
Daniel.-Wyciąga do niej rękę.- A ty zapewne Hermiona Granger.
Dziewczyna spogląda na wyciągniętą dłoń, jednak nie podaje
jej nowemu znajomemu. Zamiast tego dźga go palcem w klatkę piersiową. Chłopak
zaskoczony cofa się o kilka kroków do tyłu.
-Masz się trzymać z dala od Harry’ego- ostrzega go.- Robisz
sobie libacje alkoholowe? Super! Ale może trochę dyskretniej, co? Nauczyciel, w
każdej chwili…
-Nie wejdzie tutaj- przerywa jej z uśmiechem na ustach.
Gryfonka przypomina sobie tańczącego profesora oraz jego
nieobecny wraz oczu. Były jakby zamglone…
-Co dolaliście mu do picia?- pyta, łącząc fakty.
-Plotki nie kłamią- szepcze.-Mądrością przewyższa
wszystkich, a urodą dorównuje boskiej bogini.
Hermiona w normalnej sytuacji pewnie spłonęłaby wielkim
rumieńcem, jednak teraz w jej organizmie buzuje złość, powodując, że ma gdzieś
wszystkie miłe słówka, które są wypowiadane przez usta Daniela. On widząc, że
komplementami nic nie uczyni, ponownie zajmuje miejsce na biurku.
-Tylko trochę alkoholu-oznajmia.- Skąd mogliśmy wiedzieć, że
profesorek ma słabą głowę?
-Jesteście żałośni!- fuka pod nosem.
- Umiemy się bawić, a to różnica- podnosi głos.- Twój
przyjaciel przyszedł do mnie z problemem, a ja pomogłem mu go rozwiązać. Nie
uważasz, że postąpiłem słusznie?
-Słusznie? Opiłeś go i nie ma pojęcia co się dzieje dookoła
niego!
-Potter dobrze się trzyma- uśmiecha się do szatyna, który
nadal wpatruje się w czarnowłosą uczennicę.- Wyżalił się z tego co mu na sercu
leżało i teraz jest mu lepiej.
-Szkoda, że mówił to obcej mu osobie-stwierdza z przekąsem.
-Oj Granger- śmieje się.- W ten sposób zacieśnia się nowe
znajomości. Może ja naprawdę lubię Potter’a, nie pomyślałaś?
Gryfonka mierzy go przez chwilę jeszcze zabójczym
spojrzeniem. Jego słowa, gesty… tak bardzo przypomina jej Malfoy’a, jednak u
blondyna nigdy nie widziała tak dziwnie błyszczących oczu, jak u Daniela.
Szatynka przenosi swój wzrok na Potter’a. Siedzi oparty o zagłówek kanapy, a
jego powieki powoli opadają i mało co brakuje, a dołączy do koleżanki obok w
głębokim śnie. Hermiona wzdycha głośno i ponownie odwraca wzrok na Daniela. Nie
chce budzić Harry;ego bo wie, że potem może mieć nieprzespaną noc, a teraz
kiedy jest spokojny, może nie zrobi nic głupiego.
-Mam jedną prośbę. Jak cała impreza się skończy, zajmiesz
się Harrym i Pansy, aby bezpiecznie wrócili do swoich dormitoriów?
Daniel kiwa głową na znak zgody, lecz jego przyjaciel oburza
się, fukając głośno.
-Co cię obchodzi ta wywłoka?- śmieje się.
-Jestem Prefektem Naczelnym i tak to mnie obchodzi- zerka na
Daniela.- Uspokój kolegę i naucz go szacunku do kobiet, albo nie będę już taka
pobłażliwa i odejmę wam punkty.
-Granger- podnosi ręce do góry.- A gdzie tu przyjacielskie
nastawienie?
-Jeśli chcesz żebym cię traktowała przyjacielsko to na
następny raz nie upijaj mojego przyjaciela. Jasne?
-Jak słońce- uśmiecha się uroczo.
Hermiona przewraca oczami, a jej uwagę przekłuwa nagłe
poruszenie w salonie. Muzyka ucichła, a uczniowie nerwowo rozmawiają ze sobą na
jakiś temat. Hermiona wychodzi z gabinetu, a za nią kroczy Daniel wyraźnie
zaciekawiony całą tą sytuacją. Gdy już przepchnęli się przez tłum gapiących się
uczniów, Hemriona dostrzegła dyrektorkę, która rozmawia z jednym z uczniów.
-…czyli nie było go tu od początku- powtarza słowa
dziewczyny o krótkich blond włosach.-Dobrze dziękuję Rose.
-Czy coś się stało Draconowi?- pyta, a jej oczy szklą się od
wzbierających się łez.
Hermiona zastyga w miejscu. Wiedziała! Czuła, że coś się
stało, lecz ignorowała to cholernie dziwne uczucie. Podbiega do nauczycielki, a
gdy ta ją zauważa, uśmiecha się słabo.
-Dobrze, że jest pani, panno Granger-swój wzrok przenosi na
Daniela.- Pan Khal również się przyda. Zostań i znajdź profesora. Przekaż mu,
aby jak najszybciej przyszedł do skrzydła szpitalnego wraz ze swoim zestawem
eliksirów. Zakończ przyjęcie i odeślij wszystkich pod domów. Jeśli dobrze ci
pójdzie otrzymasz 50 punktów dla swojego domu.
-Oczywiście- oznajmia i znika w tłumie uczniów.
Wzrok profesor zatrzymuje się teraz na Hemrionie.
-Co się stało pani profesor?- pyta szatynka, a jej głos
łapie się pod koniec.
-Chodzi o pana Malfoy’a.
Odpowiada, a Gryfonka czuje nagłą suchość w gardle.
Wiedziała…
- rozdział nie powala swoją długością, lecz naprawdę mam zapracowane wakacje. Zapisałam się na kilka konkursów i gonią mnie terminy do oddania prac, wypożyczyłam i kupiłam tyle książek, że chyba do nowego roku ich nie przeczytam, ale staram się ograniczać. Napisałam rozdział i jestem z niego baardzo dumna :) Chyba jest to mój faworyt... jak na razie. Nie wiem, kiedy będzie kolejny. Wszystko zależy od dyspozycji moich bet oraz tego czy wyrobię się z opowiadaniami na konkursy :) Trzymajcie za mnie kciuki!